Wędrując po Borach spotkałem na swej drodze padalca. Pełzł powoli wśród mchu i igliwia w jednym kierunku. Nie wiele myśląc [małżonka powiedziałby, że w ogóle], położyłem się z aparatem na jego drodze i czekałem. Chwilę później padalec dopełzłbył do mnie i zamarł w bezruchu zaraz po wykonaniu przez mnie pierwszego zdjęcia.
I tak leżały sobie na igliwiu, patrząc na siebie, dwie gadziny, a między nimi tylko układ kilku soczewek. W pewnym momencie jaszczurka ośmielona moim onieśmieleniem zbliżyła się o jakieś dwa centymetry. O długość łba bym powiedział, gdyby nie to, że u padalca nie ma wyraźnej granicy między łbem, a tułowiem. To odróżnia go od węży.
Ja oczywiście ani drgnąłem. On badał mój zapach językiem.
Chwilami wyglądał tak, jakby zastanawiał się, chwilami, jakby miał zaatakować. Mimo świadomości, że nie stanowi on dla mnie praktycznie żadnego zagrożenia, czułem się, delikatnie mówiąc, nieswój.
W momencie, gdy zbliżył się tak bardzo, że nie mogłem złapać ostrości, a fotografowałem aparatem o głośno reklamowanej zdolności do "makro od 1 centymetra", postanowiłem jednak pójść na grzyby.
Wędrując dalej zastanawiałem się nad dziwnym zachowaniem tego dzikiego i płochliwego zwierzęcia, które w zasadzie powinno bać się mnie bardziej niż ja jego. Doszedłem do wniosku, że wyjaśnieniem może być odbicie gada w pierwszej soczewce obiektywu. Jeśli faktycznie to go zainteresowało, to wypada się cieszyć, że to nie był okres godowy. Mogłoby mianowicie wtedy dojść do ataku, gdyż padalce i inne jaszczurki walczą w okresie godowym o prawo do rozrodu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Przykładowy tekst